„Elegia dla bidoków” to książka, która przez wiele tygodni
utrzymywała się na liście bestsellerów „New York Timesa”. Jest to bardzo
osobista opowieść człowieka, który – jak sam przyznaje – nie dokonał w życiu
niczego wielkiego. Kim więc jest J.D. Vance? To przede wszystkim pisarz,
prawnik, publicysta i przedsiębiorca, dorastający w miasteczku w „pasie rdzy” w
Ohio, w rodzinie białych Amerykanów z klasy robotniczej. Jeden z „bidoków”,
którzy dla swoich bliskich byli w stanie uczynić naprawdę wiele. Mały J.D. marzył
o pracy, w której mógłby bawić się ze szczeniaczkami za pieniądze 😉
Nie znał się na polityce, nie zauważał zmian powoli zachodzących w najbliższej
okolicy. Dopiero gdy dorósł, zaczął zdawać sobie sprawę z tego, że jego miasto
odstaje od reszty Ameryki.
Pomimo, że nazwisko Donalda Trumpa nie pada w „Elegii…” ani
razu, to jednak treść książki stanowi poniekąd wyjaśnienie, dlaczego wygrał on
wybory. Autor ukazuje zmienność poglądów bidoków, czy tok myślenia, jakim kierują
się głosując. Głosy w stanie Ohio wydawały się być jednymi z kluczowych, jeśli
chodzi o wygraną Trumpa, ze względu na to, że jest to jeden ze stanów
„niezdecydowanych”, decydujących poniekąd wedle powiedzenia „As Maine goes, so
goes the nation”. W świetle wyborów prezydenckich w Stanach Zjednoczonych w
2016 roku, świetnie tym razem pasowałoby tutaj też Ohio. Autor nie mówi o
Trumpie, w swoich rozważaniach wspomina za to poprzednich rządzących, czasami
choćby pobieżnie.
Nie jest to więc badanie postaci obecnego prezydenta Stanów Zjednoczonych.
Tak naprawdę jest to analiza części społeczeństwa, jakie Donald Trump ma pod swoimi rządami. Ukazane w książce obserwacje z pewnością można
przełożyć na sytuację w innych krajach, także w Polsce. Autor pokazuje, że biała
klasa robotnicza nie szuka winy w sobie, tylko obarcza nią polityków,
rządzących i społeczeństwo, bo tak jest im wygodniej. Nie próbują znaleźć pracy,
nie walczą z uzależnieniami, nie podejmują trudnych decyzji. Łatwiej im jest
obwiniać innych o zaistniałą sytuację.
„Oszczędność jest sprzeczna z naszą naturą. Wydajemy
pieniądze, bo chcemy udawać klasę wyższą. A kiedy już sprawa się rypnie – gdy trzeba
ogłosić bankructwo albo ktoś z rodziny płaci za naszą głupotę – zostajemy z
niczym. Nie ma z czego opłacić studiów dzieciom, nie ma pomnażających majątek
inwestycji, nie ma poduszki finansowej na wypadek utraty pracy. Wiemy, że nie
powinniśmy tak szastać pieniędzmi. Czasem sami to sobie wypominamy, ale i tak to
robimy”.
Autor dokonuje gorzkiej analizy społeczeństwa, w jakim dane mu było dorastać. Rozlicza
swoją rodzinę, sąsiadów, obcych spotkanych w sklepie. Mówi o ludziach, uzależnieniach,
chociaż nie jest socjologiem czy psychologiem. Sięga po wyniki badań, cytuje
pomocne artykuły, dokonuje trafnych obserwacji, stawia wiele pytań, szuka rozwiązań
mogących poprawić sytuację osób w podobnym położeniu. Vance jest głosem, który
pokazuje tę społeczność od środka.
J.D. Vance jako jeden z niewielu był w stanie dostrzec, że
wcale nie musi żyć tak, jak otaczające go osoby. Po trudnych doświadczeniach z
dzieciństwa i czasów dorastania, podkopujących mocno jego wiarę i poczucie bezpieczeństwa,
był w stanie dostrzec inne opcje, dające mu nadzieję na lepszą przyszłość. Ostatecznie
po latach wyrzeczeń i ciężkiej pracy osiągnął sukces – zyskał dla siebie własny
odpowiednik "amerykańskiego snu". Na szczęście miał wokół siebie osoby,
które pokazały mu, że można żyć inaczej, motywowały go, po części też ukształtowały
jego charakter – w swoich rozważaniach często wspominał Mamaw i Papaw, czyli
rodziców swojej matki. To właśnie te fragmenty, ukazujące losy rodziny autora,
najbardziej przykuwały moją uwagę. W przypadku tej książki z ciekawością przerzuca
się kolejne strony, poznaje kolejnych członków jego rodziny oraz okoliczności
jego dorastania.
Mam wrażenie, że „Elegii…” nie można bezpośrednio określić
jako reportaż, ukazana jest raczej w formie pamiętnika, czy wspomnień. Książka
napisana jest potocznym językiem. Czytając, wielokrotnie zastanawiałam się nad
brzmieniem poszczególnych zdań w oryginale, ze względu na to, że niekiedy
bidoki nie posługiwały się do końca poprawną angielszczyzną. Vance nie sili się
na wymądrzanie, miejscami język jest prosty – niczym ludzie z jego rodzinnego miasta.
Autor nie stara się niczego udawać, dzięki czemu opis jego życia wydaje się być
tak wiarygodny i autentyczny.
Nie czytałam pozostałych pozycji odnoszących się do
amerykańskiej gospodarki i polityki, zresztą część reportaży poruszających
taką tematykę nie jest jeszcze dostępna na polskim rynku. Trudno więc jest mi
się odnieść do tego, jak „Elegia dla bidoków” wypada na ich tle. Myślę jednak,
że jest ważnym, wartym poznania głosem. Książka ta zawiera sporo goryczy,
czasem nawet dosadnego języka, ale także humoru i wiary. Mówi o
skomplikowanych relacjach międzyludzkich, o wiecznym braku pewności i poczucia przynależności,
ale także o spełnianiu marzeń – o tym, że w głębi duszy większość z nas pragnie
gonić za lepszym życiem.
Planujecie sięgnąć po tę pozycję? 😉
Autor:
J.D. Vance
Tytuł:
Elegia dla bidoków
Tytuł
oryginału: Hillbilly elegy
Wydawnictwo: Marginesy
Tłumaczenie: Tomasz S. Gałązka
Rok
wydania: 2018
Liczba
stron: 318
Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Marginesy.
Dziękuję za recenzję. Ciekawa byłam jak inni odbierają tę książkę. Mnie się bardzo podobała. Najbardziej chyba ten autentyczny obraz tamtejszej społeczności – codzienne życie, kłopoty, z jakimi się borykają, trudności jakie napotykają, ale też te wesołe momenty. No tak bez lukrowania i upiększeń. A z drugiej strony autor i bohater, któremu udało się osiągnąć sukces mimo wszystko.
OdpowiedzUsuńTak, jest bardzo życiowa i prawdziwa, dzięki temu, że jest w niej opisany jeden autentyczny, konkretny przypadek człowieka, któremu udało się przezwyciężyć trudności. Myślę, że może to dawać pewną nadzieję czytelnikom i zasiać w nich trochę optymizmu, co też jest dosyć ważne. Dziękuję za komentarz! ;)
UsuńPozdrawiam,
Aneta